To był ważny dzień, Manuel Blanco Picón miał dostać stałą pracę, ale telegram zmienił bieg jego życia. Urodzony w Valga w 1931 roku, Manolo pracował jako stolarz okrętowy w Marín, ale żadna z tych prac nie zaprowadziła go do niezliczonych przygód. Już jako żonaty mężczyzna z synem, jego teść podał jego nazwisko we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Transatlantyk Cabo San Vicente miał właśnie podnieść kotwice, kiedy załoga otrzymała nowego członka. Manolo miał bardzo dobre rekomendacje, markizowie de Méndez Núñez zwrócili się bezpośrednio do Casa Ybarra w sprawie jego natychmiastowego zatrudnienia.

Musiał pożegnać się z rodziną, nie wiedząc, co przyniesie mu los. Wszystko było dla niego nowością: koledzy, niezliczone pomieszczenia, etykieta… Ten statek miał stać się domem dla jego aspiracji, marzeń i schronieniem przed strachem przed nieznanym. W końcu, piętnaście dni później, zawinęli do portu nowego świata, Buenos Aires. Tam każdy statek pod europejską banderą był witany przez tłum ludzi, wśród których Manolo pragnął dostrzec swojego ojca. „Z pokładu patrzyłem na wszystkich ludzi, którzy tam byli, aby zobaczyć, kto to może być”. Wtedy po raz pierwszy Manolo stanął twarzą w twarz z nieznanym światem… Wstrząs, jaki go ogarnął, był niezaprzeczalny: „Bardzo mi się podobało, ale urodziłem się w wiosce i nie jest łatwo znaleźć się w tak wielkim mieście…”. Z czasem te ogromne odległości skróciły się, relacje z ojcem stały się bliższe, a to, co było zaskoczeniem, stało się rutyną.

Transatlantyk, na którym służył Manuel, podczas jednej z podróży natrafił na eksplozję statku MARTINA MISER

Ta podróż była początkiem odysei, pierwszej z ponad stu, które odbył do Buenos Aires. „Regularne rejsy odbywały się z Włoch do Buenos Aires przez Barcelonę, Portugalię, Teneryfę, Rio de Janeiro, Santos i Montevideo. Spędzaliśmy dwa lub trzy miesiące na rejsach po Ameryce Południowej, a kiedy docieraliśmy do Europy, wszystko zaczynało się od nowa”.

W odpowiednim momencie doświadczenie zdobyte na transatlantyku pozwoliło mu awansować na kierownika kelnerów, stanowisko, które uzyskał po latach ciężkiej pracy. „Pierwszy rok sprzątałem toalety załogi, drugi – pasażerów, trzeci – naczynia, czwarty gotowałem i podawałem posiłki załodze, potem pracowałem w barze, a po dziewięciu lub dziesięciu latach dotarłem na sam szczyt dzięki temu, że dobrze wykonywałem swoją pracę i byłem uczciwy” – opowiada emerytowany marynarz.

Dziś, mając prawie 94 lata, Manolo mówi, że jest „szczęśliwy i zadowolony, że mógł podróżować po świecie, przeżyć wszystkie te historie, pomimo problemów, które spotkały go w wielu miejscach”, między innymi kiedy jego kolega trafił do szpitala w Hajfie (Izrael) i aby pomóc mu w uzyskaniu zwolnienia, Walijczyk musiał zwrócić się do ambasady.

W ten sposób, dzięki rejsom, miał okazję poznać inne miejsca poza stałą trasą: piramidy w Egipcie, arabskie targi, północne słońce w Norwegii, karnawał w Rio de Janeiro… Odbywali również prywatne rejsy z Francji do Nowego Jorku i z powrotem, ale ten najbardziej pamiętny wypłynął z innego portu.

Manuel Blanco z Valga i jego koledzy z Cabo San Vicente pomogli załodze statku, który znaleźli płonącego na środku morza. MARTINA MISER

W 1962 roku Cabo San Vicente wypłynął z Barcelony do Aten. Po lewej i prawej burcie eskortowały go dwa okręty wojenne. Pasażerami byli członkowie rodziny królewskiej i ministrowie, którzy udawali się do Grecji na ślub Juana Carlosa I i Sofii. Manolo pamięta, że musieli obsłużyć dwa stoły dla czterech osób, a pan młody „wyglądał na spokojnego, rozmawiał z Don Juanem i Doña Mercedes”, z którymi miał już okazję spotkać się w Estoril, kiedy towarzyszył swojemu przyjacielowi Roldánowi, piekarzowi: „Mówił mi: «Picón, chodź ze mną», pytałem go, dokąd, a on odpowiadał: «Do domu króla Hiszpanii», i zabieraliśmy mu słodycze”.

Ale jest też druga strona medalu. Przez tyle lat spędzonych na morzu pamięta trudne chwile. Jednym z nich było spotkanie z załogą dryfującą na morzu, pokrytą ropą ze swojego zatopionego statku. „To był przypadek, że znaleźliśmy się tam w tym momencie, aby ich uratować, ale mogła to być tragedia, kawałki żelaza latały w powietrzu”.

Porzucił życie na morzu, ponieważ „miał już trochę poukładane życie”. Wtedy postanowił stanąć na ziemi, aby być z rodziną, o której zawsze pamiętał. Przez kilka lat nadal pracował, „w hotelu Scala w Padrón, w sali balowej Chanteclair w Valga i w fabryce”. Następnie przeszedł na emeryturę, kupił gospodarstwo i wyremontował cały dom.

Manolo jest przykładem tego, jak poświęcenie w pracy może zaprowadzić daleko. „Byłem nikim, a rejs był dla mnie wszystkim… To było moje życie” – mówi. Nie chodził do szkoły, uczęszczał do niej tylko przez trzy lata, zanim poświęcił się zwierzętom należącym do rodziny. Po ponad 20 latach służby zwiedził cały świat, ale twierdzi, że jego miejsce jest w Valga: „Żyję w najlepszym miejscu na świecie”.

Manolo twierdzi, że nie żałuje niczego. Statek otworzył mu drzwi do świata, zmusił go do porozumiewania się za pomocą gestów, doprowadził do służby dla rodziny królewskiej, do zostania dyplomatą, aby pomóc przyjacielowi w Hajfie, do oswajania wielbłądów i mułów oraz do opanowania nieznanych walut.

By mila

Cześć! Nazywam się Mila i jestem autorką artykułów z praktycznymi poradami, by ułatwiać codzienne życie i inspirować innych.